środa, 27 kwietnia 2011

Urlop :-))))

Kochani,
jestem na zasłużonym urlopie... I choć mam zdjęcia przygotowanych wcześniej potraw to brak mi czasu na napisanie przepisów... nadrobię pewnie dopiero po 8 maja...
A tymczasem pozdrawiam ze słonecznego Trójmiasta... pogoda na razie nas rozpieszcza, oby tak dalej :-)

sobota, 23 kwietnia 2011

Świątecznie :-)


Nadchodzą Święta Wielkanocne,
które zawsze niosą przesłanie
zwycięstwa dobra nad złem,
życia nad śmiercią i nadzieję,
która zawieść nie może.

Z okazji Świąt Zmartwychwstania Pańskiego życzymy Wam:
przeżycia tej Wielkanocy w atmosferze
szczególnej radości i pokoju,
zgody i pojednania,
otwarcia na potrzeby innych,  
miłości wzajemnej w rodzinach,
życzliwości przyjaciół i znajomych,
a także zdolności do przebaczania,
które jest drogą do pokoju.

Margarytka i Zielonooki 


piątek, 22 kwietnia 2011

"Gosia" rządzi :-)))


Okres próbny „Gosi” - naszej pomocy domowej dobiega końca. Jak się spisała? Myślę, że na tyle dobrze, że dostanie umowę na stałe ;-) Mam nadzieję, że nie będzie żądała zbyt często podwyżek i będzie tak dobra jak podczas okresu próbnego :-)




No dobra, ale żarty żartami, a ja poważnie chcę się podzielić wrażeniami po dwutygodniowych testach produktów marki „Gosia” firmy Politan. Wszystkie produkty sprawdziły się znakomicie. Rękaw, woreczki i papier do pieczenia okazały się naprawdę dobrymi produktami. Jedyne zastrzeżenie jakie miałam dotyczyło szerokości papieru, ale sprawdziłam, że firma produkuje papier w dwóch rozmiarach i to już mi się podoba.

Równie dobre okazały się zmywaki i ściereczki, które miałam okazję sprawdzić w trakcie przedświątecznych porządków. Dotychczas używałam różnych zmywaków i często po kilku dniach gąbki były do wyrzucenia. Te są trwalsze, część szorstka nie odkleja się od gąbki (ostatnio miałam nieprzyjemność używać takich zmywaków znanej firmy i mało coś mnie nie trafiło, gdy po jednym dniu używania miałam osobno gąbkę i osobno szorstką część). Ściereczki też zdały egzamin przy czyszczeniu szafek kuchennych (wiadomo, w kuchni osadza się tłuszcz).

Ale najwięcej frajdy sprawił mi mop MIKRO FIBRA marki Gosia w kształcie żółtej sukienki. Podobno jedyny taki na rynku. Czym mnie zaskoczył? Hmmm... chyba tym, że zmienił moje podejście do mycia podłóg. Wspominałam we wstępnej notce, że dotychczas żaden mop nie zachwycił mnie na tyle, abym zamieniła moją frotową ścierkę i szruber na mop... Ale żółtej sukience „Gosi” się udało.



Po pierwsze: nie muszę się schylać, żeby wypłukać ścierkę w misce z wodą (mój kręgosłup się raduje).

Po drugie: nie muszę moczyć rąk w wodzie z detergentami (oszczędzam na rękawiczkach).

Po trzecie: odciskanie mopa z wody z pomocą wiaderka jest wygodne, szybkie i dużo lżejsze niż rękoma.

Po czwarte: mop nie zostawia smug na panelach – powierzchnia jest jednolicie umyta.



Po piąte: mop ma zamontowaną gąbkę, która pomaga usunąć uciążliwe plamy (np. na kuchennej podłodze po wielkim gotowaniu).



Po szóste: mop doskonale się sprawdził przy myciu kafelek w łazience – nie muszę już jak małpa skakać po krzesłach.

Po siódme: wypłukanie mopa jest rzeczą prostą, a żółty kolor ciągle pozostaje żółty.

Po ósme: dobrze odciśnięty mop wyciera podłogę prawie do sucha.

Po dziewiąte: nie trzeba żadnych detergentów, wystarczy ciepła woda aby umyć podłogi z zabrudzeń (ja lubię wlać trochę mojego ulubionego płynu konwaliowego).

Po dziesiąte: kolor mopa i wiadra są bardzo wiosenne i aż chce się sprzątać.




Reasumując mogę powiedzieć, że mopMIKRO FIBRA marki Gosia zostaje u mnie na stałe. I z pewnością, gdy się zniszczy kupię kolejny... bo gdy sprawdziłam ceny okazało się, że to wcale nie taki wielki wydatek – w sklepie osiedlowym, który mam tuż obok domu marka „Gosia” jest dostępna w szerokim asortymencie. Mop kosztuje niespełna 15 złotych – to było dla mnie totalne zaskoczenie. Niska cena za naprawdę dobrą jakość.

Porównałam też ceny innych produktów i okazało się, że cena produktów marki „Gosia” jest naprawdę konkurencyjna. Dla mnie wybór jest prosty. Może i Wy przekonacie się do polskiej marki

Niepokoi mnie tylko jedno - „Gosia” spodobała się Zielonookiemu i poprosił ją do tanga (choć taniec najmocniejszą stroną mojego Połówka nie jest)... Uwieczniłam to na zdjęciu i będę ich uważnie obserwować :-)))))




Na koniec przypominam jeszcze o konkursie na stronie Gosi i na Facebooku – można wygrać atrakcyjne nagrody (dwuosobową wycieczkę do Holandii, aparaty SONY, zestawy produktów marki Gosia).Zapraszam do zabawy.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Odrywane brioszki waniliowe z rodzynkami


Mam urlop, więc postanowiłam wykorzystać obecność „Gosi” w domu i upiekłam odrywane brioszki. W pierwszym momencie miałam wrażenie, że nic z tego nie będzie, bo ciasto nie chciało rosnąć, ale po pół godzinie ruszyło i brioszki wyszły puszyste i smaczne. Dodałam olejek waniliowy i rodzynki namoczone w likierze miodowym, który przywieźliśmy w ubiegłym roku z Starych Hradów i którego już niewiele zostało. W trakcie pieczenia pachniały nieziemsko. Przepis pochodzi ze starej "Burdy" - rocznika nie znam, bo przepisałam go do zeszytu.


Składniki na 12 brioszek:
400 g mąki tortowej
170 g miękkiego masła
50 g cukru
100 ml ciepłego mleka
7 g suchych drożdży
2 duże albo 3 małe jajka
1 łyżeczka soli
2 łyżki rodzynek
2 łyżeczki olejku waniliowego
alkohol do namoczenia rodzynek

Rodzynki zalać alkoholem, zostawić na 10 minut i odsączyć na papierowym ręczniku. Do dużej miski przesiać mąkę, dodać cukier, sól, jajka, drożdże, mleko, sól, olejek waniliowy i wymieszać drewnianą łyżką. Zagnieść rękoma do połączenia składników, dodać odsączone rodzynki a także pokrojone miękkie masło i wyrobić aż ciasto będzie gładkie i plastyczne. Włożyć do miski, przykryć ściereczką i odstawić na godzinę do wyrośnięcia.
Tortownicę 26 – 27 cm wyłożyć papierem do pieczenia (użyłam papieru marki „Gosia”). Wyrośnięte ciasto podzielić na 12 części. Z każdej uformować kulę i ułożyć w tortownicy wyłożonej papierem. Odstawić na 30 minut do wyrośnięcia.
Brioszki można  upiec również w foremkach do muffinów czy babeczek, ale wtedy trzeba ciasto podzielić na 15 - 16 części.


Piekarnik nagrzać do 170 stopni i piec około 35 minut. W połowie pieczenia otworzyć piekarnik i przykryć brioszki folią aluminiową (aby się nie spiekły). Po upieczeniu wyciągnąć z piekarnika i ostudzić.


Kubek herbaty i łyżeczka dobrej konfitury dopełnią całości :-)



niedziela, 17 kwietnia 2011

Schab w pieprzu


Zamiast kupować wędliny można zrobić je samemu – przynajmniej niektóre. Od czasu do czasu piekę schab, karkówkę albo szynkę. Wymyślam różne marynaty i dodatki, ale prawda jest taka, że najbardziej lubię schab w kolorowym pieprzu i szynkę gotowaną z fenkułem w czerwonym winie. Dziś przepis na schab – jak to u mnie bywa – prosty i szybki.  
A niebawem pojawi się i szynka, ale chwilowo się pekluje (kupiłam w piątek już gotową, świeżo peklowaną i wstawiłam do lodówki, jeszcze co najmniej 3 dni musi się peklować). Gdyby ktoś chciał przygotować sobie taką szynkę na święta to już musi koło niej pochodzić... no chyba, że uda się kupić przed samymi świętami peklowaną minimum 5 dni.
Ale wracając do schabu... to mięso, do którego nie potrzeba niczego poza pieprzem i solą. Jednak, gdy piekę schab ze śliwką albo morelą to lubię posmarować go jeszcze miodem... Pomysłów na takie domowe wędliny jest wiele i grzech z tego nie korzystać. Przynajmniej wtedy wiem, co jemy :-) Dziś propozycja w najprostszej formie – schab w pieprzu.
Mięso zawsze piekę w rękawie foliowym – wtedy nie wysycha, a i nie mam problemu z szorowaniem naczynia żaroodpornego (strasznie nie lubię tego robić). Tym razem wykorzystałam do pieczenia rękaw marki „Gosia” i przyznaję, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył – jest mocny i się nie rwie, a mięso wyszło soczyste i pachnące.
 

Składniki:
ładny kawałek schabu środkowego (u mnie 1,5 kg)
sól
pieprz kolorowy – najlepiej grubo, świeżo mielony albo utłuczony w moździerzu  

Schab umyć i dobrze osuszyć (ja to robię papierowym ręcznikiem). Następnie natrzeć dosyć mocno solą i obficie posypać kolorowym pieprzem. Włożyć do miski i przykryć folią spożywczą. Wstawić do lodówki na 24 godziny.


Schab przełożyć do rękawa foliowego, zamknąć klipsami, w folii zrobić kilka dziurek (np. wykałaczką). Ułożyć na blaszce. Piekarnik nagrzać do 200 stopni C (góra - dół), wstawić mięso i piec około 20 minut, potem zmniejszyć temperaturę do 150 stopni i piec jeszcze około 1 -1,5 h (w zależności od grubości mięsa).


I gotowe... chude, smaczne i z pewnością bez konserwantów.



sobota, 16 kwietnia 2011

Kruche ciasteczka


Długo szukałam przepisu na dobre ciastka, które zachowują świeżość przez długi czas... ten jest moją modyfikacją kilku przepisów i mnie odpowiada najbardziej, a ciastka są pyszne, kruche (ciasto jest półkruche)... po prostu rozpływają się w ustach i są proste do wykonania. Nawet średnio zdolny amator kuchni jest w stanie je zrobić.
Zielonooki wcina je jak dziecko i czasem mówi, że jest Ciasteczkowym Potworem :-)) Moje zaprzyjaźnione sąsiadki czy koleżanki, gdy przychodzą na kawę też chętnie sięgają po te małe smakołyki. 
Już jakiś czas nie robiłam tych ciasteczek i puszka świeciła pustkami, więc skorzystałam z wolnej soboty i tego, że się nigdzie nie wybieraliśmy i jeszcze przed obiadem zagniotłam ciasto. Wstawiłam do lodówki, a po obiedzie napiekłam małych kusicieli.
W zależności od wielkości foremek i grubości rozwałkowanego ciasta ilość ciastek jest różna. Mnie z jednej porcji wychodzi około 100-110 ciasteczek.


Składniki:
4 – 5 szklanek* mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 szklanka cukru pudru
cukier albo olejek waniliowy
4 żółtka (białka zostawiam, zamrażam i potem wykorzystuję do babki z białek)
200g masła
szczypta soli
100 ml oleju roślinnego
mała gęsta śmietana 12% (200 g) albo jogurt naturalny
1 całe jajko do smarowania ciasteczek

opcjonalnie: orzechy, skórka pomarańczowa, płatki migdałowe, wiórki czekoladowe, kolorowa posypka, wiórki kokosowe, cynamon.

*używam szklanki o pojemności 250 ml

Schłodzone masło posiekać starannie z przesianą mąką (najpierw wziąć 4 szklanki). Dodać cukier puder, cukier waniliowy, żółtka, szczyptę soli, proszek do pieczenia, olej i śmietanę i szybko zagnieść gładkie ciasto. Jeśli się maśli (lepi) dosypać jeszcze mąki i zagnieść. Podzielić na 3 części, do jednej dodać wiórki kokosowe, do drugiej cynamon, a do trzeciej kawałki czekolady czy zmielone migdały albo orzechy. Tu inwencja twórcza nie zna granic.  
Każdą część dokładnie zagnieść. Uformować kule, zawinąć w folię spożywczą i włożyć na pół godziny do lodówki.


 W tym czasie przygotować sobie posypki i rozkłócić jedno jajko w małej miseczce.
Rozgrzać piekarnik do 180 stopni.
Ciasto wyciągnąć z lodówki, każdą część rozwałkować na placek o grubości ok. 3 milimetrów (ale nie trzeba mierzyć linijką) – bardzo fajnie wałkuje się ciasto między dwoma kawałkami folii spożywczej.
Dowolną foremką wycinać ciastka i układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. 


Ciastka posmarować rozmąconym jajkiem i posypać czym się tylko chce (ja tym razem wybrałam posypkę czekoladową, wiórki kokosowe i kolorowe kuleczki)
Piec ok. 10 minut w temperaturze 180 stopni do lekkiego zrumienienia. 


Babka karmelowa z adwokatem


Tę babkę piekę od 20 lat. Przepis dostałam od mojej sąsiadki, która znalazła go w jakieś starej gazecie. Takie przepisy okazują się czasem prawdziwą perełką i tak jest w przypadku tej babki, którą lubią wszyscy z mojego otoczenia. Przepis krąży wśród moich znajomych i każdy, kto spróbuje jej po raz pierwszy prosi o przepis. Niedawno koleżanka z pracy zamiast adwokata (nie miała ) dodała likier kakaowy i babka też była świetna.  
To ulubiona babka mojego brata, żadne święta się bez niej nie obędą, więc piekę ją często.
Ma zdecydowanie ciemniejszy kolor niż zwykłe babki, jej przygotowanie trwa trochę dłużej, bo trzeba ugotować masę karmelową i ją ostudzić, ale w sumie jest bardzo prosta do zrobienia i naprawdę wyśmienita w smaku.
Składniki wystarczają na wielką babę, ewentualnie dwie mniejsze, albo tak jak w moim przypadku – jedną średnia i 6 małych babeczek (dwie zamroziłam i będą do święconki). Często piekę w keksówkach (takich jednorazowych) – wtedy wychodzą mi dwie ładne babeczki.
A... i od wczoraj mam urlop... aż do 9 maja - do świąt będę szaleć w domu, a po świętach jedziemy na zasłużony odpoczynek. 

 
/babka tuż po wyjęciu z foremki - przed polaniem masą karmelową/
 
Składniki:
2 i 1/4 szklanki mąki tortowej
1,5 - 2 szklanki cukru
25 dag masła
15 łyżek oleju (około 140 ml – ciut więcej niż ½ szklanki)
10 łyżek adwokata (125 ml – ½ szklanki)
6 dużych jaj
2 opakowania cukru waniliowego (daję 2 łyżki samodzielnie zrobionego)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki wody
2 łyżki posiekanych migdałów bądź orzechów

*używam szklanki o pojemności 250 ml

/jedna z 6 małych babeczek/ 

Masło, olej, adwokat, cukier, cukier waniliowy oraz wodę gotować przez 10 minut (od chwili zagotowania) na małym ogniu cały czas mieszając, bowiem karmel ma tendencje do kipienia.
Ostudzić! Jajka sparzyć krótko wrzątkiem. Opłukać pod bieżącą wodą i wytrzeć papierowym ręcznikiem ( i koniecznie umyć ręce). Żółtka oddzielić od białek. Mąkę przesiać i wymieszać z proszkiem do pieczenia.
Przestudzoną masę wymieszać z żółtkami. Odlać 1/2 szklanki masy, a resztę połączyć z mąką wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Ubić białka na sztywno i dodać do masy, delikatnie wymieszać.
Przelać do dużej formy wysmarowanej masłem i posypanej bułką tartą.
Piec około 60 minut w temperaturze 180 stopni C do suchego patyczka. Ja piekę na 160 stopni C z termoobiegiem, ale mam wrażenie, że mój piekarnik zawyża temperaturę – jest stary i ma prawo :-))  
Po upieczeniu polać babkę odlaną masą karmelową i posypać posiekanymi migdałami bądź orzechami.



A tu wersji prostokątnej (naszej ulubionej)


czwartek, 14 kwietnia 2011

Awanturka


Pasty do chleba i awanturki to część mojego menu. Można puścić wodze fantazji i poszaleć. Dziś moja ulubiona awanturka – ze szczypiorkiem, rzodkiewką i papryką. Prostota i szyk :-)


Przeważnie kupuję serek domowy z Piątnicy, bo odpowiada mi jego konsystencja (nie lubię tego grubego ziarnistego twarogu) – jest miałki i wilgotny - poza warzywami i przyprawami nic do niego nie trzeba dokładać. Czasem używam chudego twarogu, do którego dodaję jogurt naturalny... ale to wtedy, gdy w sklepie zabraknie „domowego”.


Składniki na 2 porcje:
150 -200 g twarogu 
6 – 8 rzodkiewek
½ pęczka szczypiorku
½ czerwonej świeżej papryki (albo kawałek czerwonej, kawałek żółtej)
sól, pieprz
½ łyżeczki chrzanu
rzeżucha do posypania 
opcjonalnie  2-3 łyżki jogurtu naturalnego jeśli używamy twarogu z kostki 


Rzodkiewki i paprykę pokroić w drobną kostkę, szczypiorek posiekać. Do miseczki przełożyć twaróg (i jogurt), dodać warzywa, sól, pieprz i chrzan. Dobrze wymieszać i gotowe.
Rzodkiewkę można zetrzeć na tarce, ale ja osobiście wole pokrojoną – twaróg nie podchodzi wodą i nie zabarwia się na różowo.


Świetnym dodatkiem do awanturki są lekkie wafle ryżowe czy chrupkie pieczywo. A ostatnio kupiłam skorupki waflowe, które można napełniać różnymi sałatkami, pastami itp. Fajne urozmaicenie kolacji. I choć nie są tanie (7 zł za 16 sztuk) to od czasu do czasu można zaszaleć :-)




wtorek, 12 kwietnia 2011

Kurczak pikantny z miodem


„Gosia” na razie spisuje się całkiem dobrze. Bardzo podoba mi się folia spożywcza z ucinarką zamontowaną na pudełku. 


Ucięcie foli, szczególnie w momencie, gdy akurat coś nią owijałam nigdy do przyjemności nie należało, a dziś – jedno przesunięcie nożyka i po sprawie. O tak, zdecydowanie to moja ulubiona folia. Ciekawa jestem jednak jak długo nożyk będzie ostry i czy kolejna folia włożona do pudełka też da się tak ładnie ciąć? 
Dziś wraz z „Gosią” w postaci folii i torebek do pieczenia przygotowałyśmy kurczaka z miodem na ostro.
Kurczak to mięso, które ciekawie komponuje się z różnymi dodatkami. Wspaniale smakuje z owocami ale i z miodem. Ja osobiście lubię połączenie pikantnego kurczaka ze słodyczą miodu. I stąd moja dzisiejsza propozycja. Do przygotowania kurczaka często wykorzystuję woreczki przeznaczone do pieczenia (dziś to był woreczek „Gosi”). Tak upieczone mięso jest soczyste i smaczne. I chyba jest to najczęściej przygotowany przeze mnie kurczak, bo jest bardzo smaczny.
A poza tym to szybki przepis i nie wymaga jakiś specjalnych zdolności kulinarnych... a takie przepisy to moja specjalność...
Od jakiegoś czasu pozbawiam pałki kurczaka skóry (ale tylko dla siebie, Zielonooki je ze skórą). Kiedyś piekłam wszystkie ze skórą, która potem lądowała na talerzu Zielonookiego, a ja pozbywałam się cudownej miodowej skorupki. Teraz ściągam skórę i wychodzą naprawdę pyszne... soczyste i miodowe.

Składniki na 2 porcje:
4 małe pałki kurczaka (albo inne ulubione kawałki kurczaka)
1 łyżka oliwy
sól, pieprz
słodka papryka czerwona
szczypta chili
2 pełne łyżki miodu
opcjonalnie kilka listków bazylii
Kawałki kurczaka dobrze umyć, pozbawić skóry (albo zostawić jeśli lubimy) włożyć do miski, posolić, popieprzyć, dodać paprykę, chili, oliwę i miód. Można dodać kilka listków bazylii, która nada kurczakowi piękny aromat. Przykryć folią spożywczą. Zostawić w marynacie w lodówce na 2-3 godziny (albo na całą noc).


Kawałki kurczaka włożyć do woreczka przeznaczonego do pieczenia, polać resztą marynaty, która została w miseczce i wstawić do piekarnika. Piec ok 45 -50 minut w temperaturze 160 stopni.


Po ok 30 minutach przeciąć woreczek i włączyć opcję grill, jeśli takową posiadamy albo zwiększyć temperaturę do 200 stopni i piec jeszcze kilkanaście minut, aby kurczak się ładnie przyrumienił.
Podawać z ulubionymi dodatkami.

Zdjęcia są z dwóch różnych obiadów - na pierwszym kurczak bez skóry, na drugim ze skórą... ja wybieram opcję pierwszą :-) 

Przypominam, że na stronie www.gosia.pl  jest konkurs, w którym można wygrać atrakcyjne nagrody (dwuosobową wycieczkę do Holandii, aparaty SONY, zestawy produktów marki Gosia). Zapraszam również na Facebook, gdzie również trwa konkurs. Zapraszam do zabawy.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Gosia - nowa lokatorka... czyli dziś bez przepisu :-)


Wprowadziła się dziś do nas Gosia... podobno sprząta, gotuje i piecze... 
Hm, konkurencja w domu? Nie... zdecydowanie nie, na to bym nie pozwoliła. Ona będzie tylko pomagać, mam nadzieję, że skutecznie, bo inaczej... ech, nie będę jej straszyć, bo się zniechęci ;-) Została przyjęta na okres próbny od 11 kwietnia do świąt... a potem zobaczymy jak się spisze :-) Obserwacjami chętnie się z Wami podzielę...
A teraz już poważnie – zostałam poproszona o wzięcie udziału w kampanii promocyjnej i o przetestowanie produktów marki „Gosia”. Dostałam cały karton najróżniejszych produktów – od rękawa, torebek i papieru do pieczenia, po przez folię spożywczą, zmywaki, ściereczki, wiadro aż po innowacyjnego mopa z mikrofibry, który podobno jest jedynym takim produktem na rynku (opatentowanym). Mop wygląda jak sukienka i ma piękny słoneczny kolor (ciekawe jak będzie wyglądał po użyciu). I właśnie wobec tego mopa mam ogromne oczekiwania, bo do tej pory nie trafiłam na takiego, który sprawiłby, że zamieniłabym swoją porządną ścierkę i szruber na mopa. Zobaczymy, czy Gosia swoją atrakcyjną sukienką zmieni moje podejście do mycia podłóg.
Interesują mnie też torebki foliowe do pieczenia, które w swoim gotowaniu wykorzystuję często. Do tej pory używałam torebek innej firmy, ale nie będę taka i pozwolę Gosi się wykazać. Podobnie z papierem do pieczenia – używam chętnie, bo nie lubię szorować blach, zobaczymy co sobą w tej materii reprezentuje Gosia.
Tak więc przez najbliższe dwa tygodnie Gosia będzie mi towarzyszyć podczas pieczenia, gotowania i sprzątania, bo na rządzenie to jej nie pozwolę – panią w domu jestem ja :-)) A że święta tuż tuż to będę ją sprawdzać, testować i dzielić się wrażeniami. I zapewniam, że będą to szczere oceny, bo tylko pod takim warunkiem zgodziłam się wziąć udział w tej akcji. Jeśli któryś z produktów będzie godny uwagi to nie będę się z tym kryć, dowiecie się pierwsi... ale jeśli któryś okaże się bublem to też nie zapomnę o tym napisać, bo nie będę robić z siebie wariatki i udawać, że nie wiem o co chodzi. Tak więc moi mili czytelnicy przedstawiam Wam Gosię w wielu postaciach:



niedziela, 10 kwietnia 2011

Tort czekoladowo – czekoladowy z truskawkami


Ten tort robiłam po raz pierwszy... na wczorajsze urodziny mojego Taty. Tata skończył 71 lat i oby jak najwięcej wspólnych lat podarował nam jeszcze los... bo mam wspaniałego Tatę – każdemu dziecku takiego taty życzę. Taty, który nie daje ryby ale daje wędkę i uczy jak łowić... taty, który znajdzie czas aby nauczyć dziecko jeździć na rowerze i pochodzić z nim po górach... taty, który zawsze stanie po stronie swojego dziecka i który zawsze pomoże... taty, który sprawi, że dziecko będzie znało swoją wartość, będzie wiedziało kim jest i co sobą reprezentuje... taty, który pozwoli dziecku popełniać błędy i żyć swoim życiem... taty, który po prostu kocha odpowiedzialną miłością.
Oj długo bym tak mogła... ale to blog kulinarny a nie rodzinny, więc wracam do tortu.
Przepis sobie wymyśliłam i wyszło świetnie. Trochę przerobiłam mój stary przepis na biszkopt, ale krem był całkowitą improwizacją. W lodówce miałam jeszcze słoik galaretki jeżynowej, którą latem zrobiła moja Mama, kupiłam pudełko truskawek i wyczarowałam czekoladowe cudo.
Rodzinka uznała tort za bardzo udany. Mama stwierdziła, że jest nawet lepszy niż decquoise – ja bym jednak polemizowała, bo to bezowe cudo jest moim faworytem. Młody na poczekaniu wciągnął dwa duże kawałki. Ja za czekoladowymi ciastami nie przepadam (ale moja rodzina lubi bardzo), więc z premedytacją zrobiłam taki tort... inaczej nie umiałabym się mu oprzeć, a tak zjadłam tylko cienki kawałek – w końcu musiałam ocenić, czy to zjadliwe jest i w jakim stopniu... I powiem, że nawet mnie tort smakował. Nie był zbyt słodki, nie był mdły a bardzo wyrazisty w smaku. Niewątpliwie jednak jest bombą kaloryczną... i należy ostrożnie się z nim obchodzić :-))
Przepisem oczywiście się podzielę, może ktoś będzie miał ochotę spróbować. Robi się go naprawdę szybko i nie trzeba specjalnych zdolności, aby go wykonać. Przepis jest długi, bo chciałam, aby był jak najbardziej dokładny... ale sam proces tworzenia tortu trwa krócej niż pisanie o nim :-))
Ja biszkopt do tortu zawsze piekę dzień wcześniej, wtedy dobrze wystygnie i łatwiej go przekroić.


Składniki na biszkopt – tortownica 27 cm:
7 dużych jajek (70 -75 g)
1 szklanka* cukru (½ szklanki białego, ½ szklanki brązowego)
2/3 szklanki mąki pszennej (wymieszałam krupczatkę z tortową)
2/3 szklanki mąki ziemniaczanej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki octu (zwykłego lubi winnego białego)
2 łyżki ciemnego dobrego naturalnego kakao
½ tabliczki czekolady deserowej drobno posiekanej

Składniki na krem:
500 ml śmietanki kremówki (minimum 30 %)
250 g serka mascarpone
200 g białej czekolady
1 łyżka cukru pudru

Składniki na poncz do nasączenia biszkoptu:
½ szklanki ciepłej wody
1 łyżka cukru
1 łyżeczka soku z cytryny
2 łyżki koniaku, winiaku albo innego mocnego alkoholu

Dodatkowo:
7 dużych truskawek
posypka czekoladowa albo 1/3 startej na wiórki czekolady mlecznej
słoik kwaskowatego dżemu – u mnie galaretka jeżynowa domowej roboty (Tata zrywał jeżyny w ogrodzie, wyciskał sok na zimno, a Mama gotowała galaretkę – rada starszych wyczarowała małe dzieło sztuki kulinarnej, bo ta galaretka jest obłędnie pyszna)

* szklanka, której używam ma pojemność 250 ml


Przygotowanie tortu należy zacząć od przygotowania biszkoptu. Jak? A proszę bardzo, oto instrukcja :-)
Tortownicę o średnicy 26-27 cm wysmarować masłem i oprószyć mąką.
Wszystkie rodzaje mąki i kakao przesiać przez sito i wymieszać. Czekoladę deserową posiekać na bardzo drobne kawałki.
Białka oddzielić od żółtek (białka do dużej miski, żółtka do mniejszej). Do białek dodać szczyptę soli i ubić na sztywną pianę dodając partiami cukier (nie wszystko na raz). Gdy piana będzie ubita to do miseczki z żółtkami wsypać proszek do pieczenia i wlać 2 łyżeczki octu. Szybko wymieszać – żółtka robią się prawie białe i będą „pączkować” (zwiększy się ich objętość, więc miseczka nie może być za mała). Od razu przełożyć żółtka do białek i ubijać mikserem około 2 minuty – aż masa będzie jednolita i gęsta. Wsypać mąkę (na 2 razy) i połączyć z masą jajeczną (na niskich obrotach miksera – ja to robię na 2 stopniu). Na samym końcu dodać posiekaną czekoladę i wymieszać łopatką.
Ciasto przelać do tortownicy, wstawić do lekko nagrzanego piekarnika. Piec ok 40 minut w 160 stopniach (u mnie termoobieg z dolną grzałką) do tzw suchego patyczka. Odstawić do wystygnięcia.
Ostudzony biszkopt przeciąć na 3 krążki. Można to zrobić metodą nitkową, którą ja z powodzeniem wykorzystuję. Biszkopt delikatnie naciąć dookoła na wysokości 1/3 i 2/3 – tak aby po przecięciu nitką powstały 3 równe krążki. W nacięcie włożyć nitkę, gdy dwa końce nitki się spotkają skrzyżować je i delikatnie przeciągnąć przez biszkopt – nitka zadziała jak najlepszy nóż. Z drugim nacięciem postąpić dokładnie tak samo.  

Gdy biszkopt będzie przecięty przygotować poncz do nasączenia ciasta. Cukier rozpuścić w ½ szklanki ciepłej wody, dodać sok z cytryny, a gdy ostygnie wlać alkohol.

W międzyczasie, gdy poncz stygnie zrobić krem. Białą czekoladę połamać na małe kawałki i rozpuścić w kąpieli wodnej. Miseczkę z czekoladą postawić na garnuszku z gotującą się wodą i mieszając doprowadzić do rozpuszczenia. Czekoladę odstawić z garnka – będzie miała czas, aby przestygnąć. Do dużej miski włożyć serek mascarpone, a w drugiej misce ubić śmietanę kremówkę (z 1 łyżką cukru pudru) na sztywno (można dodać śmietanfix albo inny zagęstnik powodujący, że śmietana nie będzie podchodziła wodą). Do serka mascarpone dodać połowę rozpuszczonej czekolady i zmiksować na gładki krem, dodać drugą połowę i zrobić dokładnie to samo. Następnie partiami dodawać śmietanę i delikatnie mieszać (na najniższym stopniu mikserem, albo łyżką – ja robię to mikserem) aż masa będzie jednolita i gładka.

Gdy krem jest gotowy można zabrać się za składanie tortu. Krążki ułożyć w kolejności: dolny na dół, górny odwrócony na środek, a środkowy na górę. Dlaczego tak? Biszkopt rzadko kiedy jest równy jak stół, więc górną część dobrze włożyć w środek i wyrównać kremem.
Krem podzielić na 4 części (jedna musi być trochę większa, bo musi wystarczyć na posmarowanie boków i blatu).
Pierwszy krążek nasączyć ponczem i posmarować dosyć grubo dżemem. Na dżem wyłożyć część kremu i rozsmarować. Przykryć drugim krążkiem (tym górnym obróconym do góry nogami ;-)), delikatnie docisnąć, nasączyć ponczem i posmarować kremem. Przykryć trzecim krążkiem. Górę i boki posmarować kremem i posypać startą czekoladą. Czwartą część kremu wykorzystać do dekoracji tortu wg własnej inwencji twórczej. Sześć truskawek przeciąć na pół i ułożyć dookoła tortu, a siódmą włożyć w środek.
Tak przygotowany tort wstawić do lodówki i wyciągnąć przed podaniem.
I gotowe... Proste, prawda?


czwartek, 7 kwietnia 2011

Deser ananasowo - migdałowy z granatem


Deser dosyć łatwy do wykonania, ale warto zrobić go wcześniej, aby stężał. Połączenie ananasa i płatków migdałowych zaskoczyło mnie trochę, bo nie tego się spodziewałam... zaskoczenie jednak było bardzo pozytywne.
Granaty to owoce, które odkryłam kilka lat temu i które mogę jeść codziennie. A do tego deseru są idealne, bo przełamują słodki smak ananasa wnosząc odrobinę orzeźwienia. Nie robiłam tego deseru już bardzo dawno, ale w ramach przenosin ze starego bloga postanowiłam go przypomnieć ;-) 
Nie wiem jak to zrobię, ale kiedyś w końcu przeniosę tu wszystkie przepisy, żeby wszystko było w jednym miejscu. 

Składniki na dwa pucharki

100 ml śmietany kremówki (30%)
180 g jogurtu naturalnego
4 krążki ananasa
2 łyżki soku ananasowego
4 łyżki płatków migdałowych albo obranych i posiekanych migdałów
1 łyżka cukru pudru
1 łyżeczka żelatyny
1 owoc granatu
czekolada i posiekane orzechy do dekoracji

Żelatynę rozpuścić w niewielkiej ilości (ok 1/6 szklanki) gorącej wody, ostudzić. Dodać sok ananasowy i wymieszać. 4 krążki ananasa pokroić w drobną kosteczkę.
Śmietanę wlać do wysokiego naczynia i ubić na puszystą masę z cukrem pudrem, dodać jogurt i jeszcze ok minuty ubijać. Dodać rozpuszczoną żelatyną z sokiem a następnie ananasa i płatki migdałowe. Dobrze wymieszać i przełożyć do dwóch pucharków. Wstawić do lodówki na min 2 godziny.
Udekorować pestkami granatu, startą czekoladą i orzechami.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...