niedziela, 31 stycznia 2016

Korma z kurczaka w wersji lekkiej

Kuchnia indyjska, podobnie jak polska i włoska zdecydowanie należy do naszych ulubionych. Od czasu do czasu zaglądam do książki „Kuchnia indyjska. Najlepsze przepisy” i czymś się inspiruję.
Tym razem wybrałam kormę, delikatne i dosyć łagodne indyjskie danie. Dodałam jednak od siebie odrobinę chili, bo jednak oboje lubimy nieco ostrzejsze smaki.
Danie robi się bardzo szybko, nie wymaga wielkich przygotowań i w zasadzie w pół godziny można mieć smaczny obiad.
Dania korma są zazwyczaj zawiesiste i tłuste, ale zamiana śmietany na jogurt naturalny sprawia, że cała potrawa nabiera lekkości, sos jest kremowy i wyśmienity. Zastępując śmietanę jogurtem należy go dodawać bardzo powoli i cały czas mieszać, bo inaczej istnieje ryzyko, że się zwarzy.
Danie można podać z chlebkiem naan, ale doskonale smakuje z ryżem.



Składniki na 4 porcje (ja zrobiłam 2 porcje z połowy składników):

800 g mięsa z kurczaka (filet)
2 ząbki czosnku
3 cm kawałek świeżego imbiru
1 duża cebula drobno posiekana
3 zielone strąki kardamonu
2 płaskie małe łyżeczki mielonego cuminu (kminu rzymskiego)
1 płaska mała łyżeczka mielonej kolendry
2 łyżki oleju
½ łyżeczki soli
¼ łyżeczki pieprzu
¼ łyżeczki chili
300 ml jogurtu naturalnego niskotłuszczowego (niezbyt gęstego)
3 łyżki płatków migdałowych uprażonych na suchej patelni

300 g (1,5 szklanki) ryżu basmati (może być też jaśminowy) + 3 szklanki (750 ml) wody
1 mała łyżeczka mielonej kurkumy
½ łyżeczki soli (można dać trochę więcej, ja solę mało)


Ryż opłukać pod bieżącą wodą, wsypać do garnka, dodać sól, kurkumę i zalać zimną wodą. Doprowadzić do wrzenia, po zagotowaniu wymieszać, zawinąć w ściereczkę kuchenną, następnie w gruby frotowy ręcznik i wstawić pod kołdrę albo gruby koc, aby ryż doszedł – nie przypali się, będzie sypki i gorący. Oczywiście można go ugotować normalnie na gazie, aż całkowicie wchłonie wodę, ale wtedy trzeba po prostu pilnować, aby nie przywarł do dna.

Kurczaka pokroić w grubą kostkę, cebulę posiekać w drobną kostkę. Czosnek i imbir obrać, pokroić na mniejsze kawałki, włożyć do blendera, wlać 3 łyżki zimnej wody i zmiksować na gładką pastę.
Na nieprzywierającej głębokiej patelni albo w rondlu rozgrzać 1 łyżkę oleju, wrzucić kawałki kurczaka i na mocnym ogniu podsmażyć do zrumienienia. Przełożyć na talerz, a na patelnię wlać drugą łyżkę oleju, wrzucić kardamon, cebulę i smażyć na wolnym ogniu przez 3 – 4 minuty, aż cebula zmięknie i delikatnie się zrumieni. Dodać pastę imbirowo – czosnkową, sól, kolendrę, chili i cumin, smażyć razem kolejne 3 – 4 minuty. Do podsmażonej cebuli dodać połowę jogurtu – po łyżce cały czas mieszając, aby sos się nie zwarzył. Wrzucić kawałki kurczaka, przykryć i na bardzo małym ogniu dusić około 5 minut. Dodać powoli resztę jogurtu i na wolnym ogniu, cały czas mieszając gotować jeszcze 5 minut.
Posypać uprażonymi płatkami migdałowymi i podawać. 




niedziela, 24 stycznia 2016

Chleb pszenny powszedni (codzienny)

Na urodziny od bratowej i brata dostałam książkę Piotra Kucharskiego pt. „Chleb. Domowa piekarnia”. Z zainteresowaniem przeczytałam wszystko to, czym Piotr chciał się podzielić w kwestii chleba i przyznam, że na kilka spraw otworzył mi oczy. I choć piekę chleb od kilku lat i większość informacji nie jest dla mnie niczym nowym, to i tak czegoś ciekawego się dowiedziałam, a i przepisów do wypróbowania wybrałam sobie kilka.
Ten chleb poszedł na pierwszy ogień i absolutnie nie żałuję. Wyszedł naprawdę świetny, choć może nieco za bardzo wypieczony – w moim piekarniku po prostu muszę nieco zmniejszyć temperaturę i będzie idealnie.
Chleb jest dosyć ciekawy, bo etapy jego wyrastania są dosyć długie. Wszystko dlatego, że ilość drożdży w stosunku do ilości mąki nie jest za duża. Ale dzięki temu chleb zyskuje na strukturze i na smaku. Dodałam tylko nieco więcej soli i to było dobre posunięcie. Zdecydowanie warto upiec ten chleb. Pracy wiele z nim nie ma, tylko trzeba uzbroić się w cierpliwości i zabrać za niego wtedy, gdy spędzamy dzień w domu – ewentualnie w czasie wyrastania można się wybrać na zakupy czy spacer. 


Składniki na 1 duży bochenek:

20 g świeżych drożdży
15 g czyli 1,5 łyżeczki soli
600 g przesianej mąki pszennej chlebowej typ 750
400 ml letniej wody

 
Drożdże rozpuścić w 100 ml wody, dodać 100 g mąki, dokładnie wymieszać i zostawić na 30 - 60 minut (gdy jest ciepło, np. latem wystarczy odstawić na 30 minut, a okresie zimowym, gdy temperatura w pomieszczeniu oscyluje w okolicy 20 -21 stopni zostawić na 60 minut). W pozostałej wodzie rozpuścić sól. Wyrośnięty zaczyn i wodę dodać do reszty mąki i wyrobić gładkie ciasto (w robocie trwa to jakieś 7 minut, ręcznie ciut dłużej - około 10 minut). Przykryć i zostawić do wyrośnięcia na 2 - 3 godziny w temperaturze pokojowej. Ciasto powinno podwoić, a nawet potroić swoją objętość. Ciasto przełożyć na blat albo stolnicę oprószoną mąką, następnie je rozciągnąć, złożyć, uformować podłużny bochenek, przełożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Przykryć ściereczką i zostawić jeszcze na 1,5 godziny do drugiego wyrośnięcia. Chleb naciąć bardzo ostrym nożem albo skalpelem w kilku miejscach. Piekarnik nagrzać do 220 stopni (góra - dół), spryskać od środka wodą, albo wrzucić na spód kilka kostek lodu, żeby zaparować piekarnik. Wstawić do gorącego piekarnika i piec przez około 40 -45 minut.
Po upieczeniu chleb przełożyć na kratkę i zostawić do wystygnięcia, aby odparował - nie kroić od razu, żeby struktura chleba w środku się wyrównała.


sobota, 23 stycznia 2016

Mini pączki serowe z różanym aromatem

Przepis na te pączki to nic innego jak przerobiona przeze mnie receptura na oponki serowe. Są proste i szybkie do wykonania. Jedynie smażenie zabiera więcej czasu, szczególnie, gdy robi się to w małym rondelku, aby nie zużyć zbyt dużej ilości oleju.
Ja moje pączki od razu po usmażeniu spryskałam obficie wodą różaną i posypałam cukrem pudrem. Smak rewelacyjny i chrupiąca skorupka. Oczywiście użycie wody różanej nie jest konieczne, ale warto spróbować. 


Składniki na około 60 małych pączusiów:

225 g (1 i 1/3 szklanki) mąki pszennej wrocławskiej typ 500 albo tortowej typ 450
250 g twarogu (ja użyłam chudego, bo taki miałam w lodówce, ale może być półtłusty czy tłusty)
2 żółtka z dużych jajek
1 pełna łyżka (50 g) jogurtu naturalnego
1 łyżka (15 ml) oleju (ja dałam z pestek winogron, ale może być rzepakowy czy słonecznikowy)
25 g (2 płaskie łyżki) cukru pudru
1 łyżka esencji waniliowej albo 2 krople olejku
1 łyżka alkoholu albo octu spirytusowego (ja pominęłam, bo dałam domową esencję waniliową na wódce)
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
½ płaskiej łyżeczki sody oczyszczonej

1 – 1,5 l oleju do smażenia (ilość zależy od wielkości rondla jakiego użyjemy)

woda różana
cukier puder (u mnie waniliowy domowy)



Wszystkie składniki wrzucić do miski i zagnieść ciasto – jeśli będzie mocno lepiące, można dodać 1 – 2 łyżki mąki, bo wiele zależy też od twarogu – jeśli jest bardziej mokry, to mąki trzeba trochę więcej. Zagniecione ciasto może i nawet powinno się trochę lepić, ale powinno być zwarte.
Z przygotowanego ciasta uformować kuleczki wielkości dużego orzecha laskowego – mnie z tej ilości ciasta wyszło około 60 małych pączków (można zrobić nieco większe, ale wtedy trzeba dłużej smażyć). Podczas formowania pączków warto zanurzać dłonie w zimnej wodzie, wtedy pączki będą się dawały łatwiej formować w miarę równe kulki. Można też zrobić to inną metodą – rozwałkować ciasto na grubość około 1 cm i małym kieliszkiem wycinać kółeczka – też będzie dobrze (resztę ciasta zagnieść i czynność powtórzyć, aż do wykorzystania całości).
W rondlu albo na głębokiej patelni rozgrzać olej (powinno go być sporo - co najmniej 3 - 4 cm od dna) do temperatury 175 stopni – olej nie może być ani zbyt zimny, ani zbyt gorący – przy braku termometru wystarczy wrzucić kawałek ciasta i jeśli po kilku sekundach wypłynie, to olej jest wystarczająco gorący.
Na rozgrzany olej wrzucać przygotowane kuleczki (nie za dużo naraz, aby nie obniżać za mocno temperatury oleju). Smażyć na dosyć małym ogniu do ładnego zrumienienia – u mnie trwało to około 6 minut – pączki same przewracają się podczas smażenia (ale można im pomagać np. patyczkiem do szaszłyków jeśli zaobserwujemy, że nie smażą się równomiernie). Większe egzemplarze trzeba smażyć chwilę dłużej, aby w środku nie były surowe.
Pączki przełożyć na bibułę albo ręcznik papierowy, aby odsączyć nadmiar tłuszczu. Wyłożyć na talerz, jeszcze gorące spryskać wodą różaną (ja to robię za pomocą rozpylacza do octu) i posypać cukrem pudrem. 






sobota, 16 stycznia 2016

Zrolowana lazania

Makaron do tego dania kupiłam już jakieś pół roku temu. Szwendałam się między półkami z makaronami i wpadł mi w oko. Pomyślałam, że coś wymodzę. No i wreszcie się nad nim pochyliłam. Zrolowałam z mięsem, kukurydzą, groszkiem i marchewką.
Przygotowałam 12 makaronowych roladek (mniej więcej pół paczki – 250 g makaronu) i okazało się, że tą porcją spokojnie najadłby się 3 – 4 osoby. My zjedliśmy po 3 sztuki i mieliśmy dosyć. Danie jest bardzo sycące i bardzo smaczne, a przy okazji trochę inne.
Zielonooki zawsze się śmieje, że jak coś ładnie wygląda, to nie wiadomo jak się zabrać za jedzenie. W tym przypadku wystarczy przełożyć roladki na talerze i można konsumować. 


Składniki na 3 – 4 porcje (12 lazaniowych roladek):

12 listków makaronu do rolowanych lazanii
500 g mięsa (wołowina, cielęcina, wieprzowina, drób – wg uznania, ja użyłam mięsa od szynki wieprzowej)
1 duża marchewka
1 duża cebula
1 puszka kukurydzy z groszkiem
400 ml passaty / gęstego przecieru pomidorowego (ja użyłam domowej passaty)
150 g tartej mozzarelli (takiej z bloku, nie z zalewy) albo zwykłego żółtego sera (ja wolę mozzarellę)
2 łyżki oleju
sól, świeżo mielony czarny pieprz
mielone chili
mielony imbir
suszone oregano


Mięso opłukać i zemleć. Cebulę obrać i pokroić w kostkę. Marchewkę obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Groszek z kukurydzą odsączyć z zalewy.
Na patelni rozgrzać olej, wrzucić pokrojoną cebulę i delikatnie ją podsmażyć – nie powinna się mocno zrumienić. Wrzucić marchewkę i smażyć razem 2 minuty. Dodać mięso, podsmażyć, aż mięso się zetnie. Wsypać 1 płaską łyżeczkę soli, ½ łyżeczki pieprzu, ¼ łyżeczki mielonego imbiru, ¼ łyżeczki chili, wlać 200 ml wrzącej wody i dusić pod przykryciem około 30 minut (większość płynu powinna w tym czasie odparować). Do mięsa dodać kukurydzę, groszek i passatę, wsypać 1 czubatą łyżkę oregano i dusić jeszcze około 20 minut, co jakiś czas mieszając. Sos powinien dosyć mocno zgęstnieć. Skosztować i ewentualnie doprawić do własnego smaku solą, pieprzem czy chili – ja dosypałam jeszcze odrobinę pieprzu i chili, bo lubimy ostrzejsze potrawy.
W tak zwanym międzyczasie przygotować płaty makaronowe. W dużym, płaskim rondku (ja wykorzystałam patelnię grillową, bo tak było mi najwygodniej) zagotować sporą ilość wody, wsypać ½ łyżeczki soli. Włożyć płaty makaronowe i ugotować al dente (powinny być niemalże miękkie). Po ugotowaniu przelać zimną wodą i delikatnie osuszyć.
Piekarnik nagrzać do 200 stopni (góra – dół).
Na każdy płat makaronu nałożyć porcję mięsa z warzywami, posypać odrobiną sera (część sera zostawić do posypania gotowych roladek), a następnie zrolować (delikatnie, żeby nie przerwać makaronu) i włożyć na stojąco do naczynia żaroodpornego albo blaszki posmarowanej masłem (ja wykorzystałam dwa małe naczynia o wymiarach 17, 5 x 11 cm, ale może być jedno większe).
Tak przygotowane roladki przykryć folią aluminiową i wstawić do gorącego piekarnika na 15 minut, wyciągnąć, zdjąć folię aluminiową, a roladki posypać resztą sera. Ponownie wstawić do piekarnika i zapiekać jeszcze około 5 minut, aż ser się ładnie rozpuści. Podawać gorące. 



wtorek, 12 stycznia 2016

Śledzie pod kołderką

Nie lubię śledzi i ich nie jadam, ale od czasu do czasu przygotowuję małe co nieco dla mojego Zielonookiego. Nie robię wielkich porcji, bo nie chcę, aby jedzenie stało zbyt długo w lodówce. Tym razem wykorzystałam 4 małe słoiczki i to był dobry pomysł. Śledzie zostały zjedzone, a ja do ich przygotowania wykorzystałam marchewkę z rosołu i buraczki, które zostały z obiadu. Więc ekonomicznie i efektownie. 


Przepis na 10 porcji (pojemniki o pojemności 200 ml albo jedna większa salaterka):

8 mięsistych, pojedynczych solonych płatów śledziowych (a'la matias)
6 dużych jajek ugotowanych na twardo (jeśli jajka są małe to 8 sztuk)
4 średnie ugotowane marchewki (ja wykorzystałam marchewki z rosołu, ale wyciągnęłam je wcześniej, aby nie były zbyt miękkie)
2 duże ugotowane albo upieczone buraki (albo słoiczek buraków domowych )
1 małe jabłko
1 średnia cebula (u mnie cukrowa)
sól, pieprz
cukier i ocet
mleko

Sos:
3 pełne łyżki majonezu
6 łyżek gęstego jogurtu naturalnego (użyłam greckiego lekkiego)
sól, pieprz,
sok z cytryny, cukier


Płaty śledziowe zalać mlekiem i zostawić na godzinę, odcedzić i jeśli będą za słone to zalać jeszcze wodą i zostawić na kolejną godzinę. Odcedzić i pokroić na mniejsze kawałki. Buraczki i jabłka zetrzeć na tarce o grubych oczkach (ja użyłam buraków ze słoika, które przygotowałam sobie jesienią), cebulę pokroić w bardzo drobną kostkę. Buraczki, jabłko i cebulę wymieszać, doprawić do smaku solą, pieprzem, cukrem i octem – ja dodałam tylko sól i pieprz, bo buraczki miałam doprawione.
Marchewkę pokroić w kostkę, a jajka zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
Majonez wymieszać z jogurtem, doprawić do smaku sokiem z cytryny, odrobiną cukru, solą i pieprzem.
W słoiczkach (albo w salaterce) układać warstwami: śledzie, buraczki, jajko, sos, marchewka, śledzie, buraczki, sos, jajko – czyli po dwie warstwy śledzi, buraczków, jajek i sosu oraz jedna warstwa marchewki w środku. Schłodzić. Można posypać pokrojonym szczypiorkiem albo ozdobić natką pietruszki. 






wtorek, 5 stycznia 2016

Konfitury pomarańczowe z wanilią i likierem (słodkie)

Sezon na słodkie, soczyste pomarańcze w pełni, warto więc nie tylko je jeść, pić wyciśnięty z nich sok, ale i zrobić coś dobrego, co można zamknąć w słoiczku.
Większość konfitur czy dżemów pomarańczowych dostępnych na rynku zawiera charakterystyczną goryczkę, która pochodzi przeważnie z dodatku skórki pomarańczowej albo niedokładnego usunięcia białych błonek. Sama robiłam kilka podejść do konfitur pomarańczowych, ale każde miały większy czy mniejszy posmak goryczy, a mnie się marzyły słodkie, pomarańczowe, pyszne konfitury. No i zrobiłam. Przyznaję, że zabawy jest sporo i to trochę taka robota głupiego, ale jak się baba uprze, to nie ma zmiłuj, dopnie swego.
Odfiletowałam cząstki pomarańczy nie zostawiając na nich białych błonek i babciną metodą przygotowałam coś naprawdę pysznego. Jeśli macie ochotę spróbować, to polecam zaopatrzenie się w dużą dozę cierpliwości albo zaparzenie sobie melisy ;-)
Kupując pomarańcze najlepiej wybierać dojrzałe i ciężkie owoce – wtedy wiadomo, że miąższ nie będzie suchy. Z 4 kilogramów pomarańczy wyszło mi 5 słoików (3 x 200 m i 2 x 400 ml)



Składniki na 1400 ml (np. 7 małych słoiczków o pojemności 200 ml):

4 kg dojrzałych, soczystych pomarańczy
sok z 1 dużej cytryny
1 laska wanilii
700 - 800 g cukru (w zależności od tego jak słodkie są pomarańcze, ja dałam 700 g)
50 – 60 ml likieru pomarańczowego (można pominąć jeśli nie macie)



Pomarańcze dokładnie umyć (nie trzeba parzyć, no chyba, że chce się zrobić jeszcze domową skórkę kandyzowaną). Z dwóch, trzech owoców wycisnąć sok, a pozostałe obrać tak, aby ściąć całą skórkę razem z albedo (białą częścią). Następnie z pomocą małego noża wyfiletować każdy owoc, białe błonki powinny zostać całkowicie usunięte.
Sok – ten wyciśnięty i ten, który powstał w trakcie filetowania pomarańczy wlać do rondla (garnka), wsypać cukier i zagotować. Zebrać pianę, która utworzy się na powierzchni (jest słodka, więc można ją wykorzystać np. do przygotowania koktajlu), wrzucić laskę wanilii i gotować na małym ogniu tak długo, aż płyn odparuje mniej więcej o 1/3 objętości i z soku zacznie robić się syrop (nie przypalić, bo będzie gorzko). Wyciągnąć laskę wanilii, wlać sok z cytryny, wrzucić cząstki pomarańczy i gotować około 30 minut. Wyłączyć i zostawić do ostygnięcia. Następnie ponownie podgrzać i od chwili wrzenia gotować 10 minut. Zostawić do wystygnięcia. Czynność powtórzyć 4 – 5 razy, aż konfitury nabiorą odpowiedniej gęstości. Po 4 podgrzewaniu nałożyć łyżkę konfitur na talerzyk i jeśli po ostygnięciu ładnie się zetną, to już nie gotować po raz kolejny. Gdy konfitury są gorące możemy mieć wrażenie, że ciągle są rzadkie, ale po wystygnięciu ich konsystencja się zmienia, więc test talerzyka warto jednak wykonać, aby nie przedobrzyć. Ja moje konfitury gotowałam przez dwa dni, za każdym razem pozwalając im dobrze ostygnąć.
Gdy konfitury są wystarczająco gęste podgrzać, dodać likier pomarańczowy i gotować jeszcze 2 – 3 minuty. Przełożyć do wyparzonych słoików, zakręcić i poddać słoiki pasteryzacji. Na dnie garnka ułożyć ściereczkę, wstawić słoiki, wlać wodę do wysokości 2/3 słoików (jeśli nakładaliśmy gorące konfitury, to woda też powinna być gorąca) i pasteryzować 10 -20 minut (w zależności od wielkości słoiczków) od chwili wrzenia wody. Wyciągnąć na ściereczkę, przykryć ręcznikiem i zostawić do całkowitego wystygnięcia.
Świetne do pieczywa, naleśników czy gofrów. U mnie sprawdziły się też jako bejca do pieczonej świątecznej kaczki. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...